lewkoliber

Argument "Deus ex machina"

Dla kogoś kto lubi dyskutować, przytaczać argumenty, powoływać się na naukę i dane może być frustrujące zderzenie z rozmówcą, który nagle powołuje się na tradycję albo na Boga. Staram się bronić tego, choć wydaje się to niektórym złamaniem zasad gry, intelektualnym faulem.

Wyobraźmy sobie naukowca-reformatora, człowieka który korzystając dorobku nauki proponuje wprowadzenie zmian na lepsze. Możemy mieć nadzieję, że wychodząc od powszechnie uznawanej wiedzy i idąc dalej w oparciu o najlepszą dostępną teorię oraz educated guess, zmierza do lepszej realizacji celów ogółu.

Niestety, naukowiec może być nazbyt przywiązany do projektu i upierać się, że “w końcu musi się udać”, kiedy społeczeństwo będzie tracić cierpliwość. Jak przeciwstawić się bardziej inteligentnemu i sprawnemu werbalnie reformatorowi, który zakochany w zgłębionej teorii odmawia porzucenia eksperymentu? Wchodząc na jego teren wychodzi się na dyletanta. Nie oczekujmy, że podporządkuje mu się każdy kto go nie “pokona na argumenty”, nie pokaże błędu w teorii albo pomyłki w rozumowaniu. Na przełom naukowy, który wyjaśni jego błąd być może będzie trzeba długo czekać, a nie każdy eksperyment można ciągnąć w nieskończoność.

Przyznaję konserwatyście przywilej odwołania się do tradycji lub Boga, ponieważ pełni on ważną rolę. O ile dwóch naukowców reformatorów mających konkurencyjne pomysły musi ścierać się na argumenty przed władzą polityczną, za utrzymaniem status quo też stoi pewna logika: co dłużej zdołało istnieć, zapewne więcej przetrwa.

Tak jak potrzebujemy naukowców-reformatorów, którzy mają śmiałość (lub pychę) żeby projektować ambitne reformy, tak potrzebujemy ludzi (w różnym stopniu) konserwatywnych, którzy będą umieli powiedzieć STOP, nie martwiąc się tym, że w reformie nie potrafią wskazać błędu. Ludzie niechętni zmianom są nogą społeczeństwa stojącą na pewnym gruncie reprodukcji, dzięki którym druga noga może badać nieznany teren, szukając kierunku na kolejny krok.